Klasyczny rozwój monarchii idzie od despotyzmu do monarchii konstytucyjnej, liberalnej. Przypuszczam, że taką samą drogą idzie rozwój demokracji. Obecnie przeżywamy okres demokracji despotycznej w różnych jej odmianach. Po co udawać co innego? Demokracja despotyczna chce udawać formy demokracji konstytucyjnej, liberalnej. Tym fałszem musi je paczyć. Po co było ogłaszać, że wybory są tajne, gdy potem ogłasza się, że jedyne „prawomyślne” są jawne. Już nie ten ma być „wrogiem demokracji”, kto by głosował przeciw demokracji, lecz ten kto chce zachować tajność głosowania. Po co udawać, że ma być sejm, gdy wiadomo, że on nic poza tym co rząd narzuci uchwalić nie może.
Możliwe, że taki system jak obecnie przyniesie Polsce istotne korzyści. Możliwe, że Polska nie ma dziś lepszej szansy, że nie ma w ogóle innej szansy istnienia. Bywają takie chwile w życiu narodów. Ale po co udawać, że system jest inny? Każdy rząd musi starać się o zaufanie narodu. Tym bardziej rząd, co przychodzi drogą nienormalną, jak bywa po wojnach i w czasie przewrotów. Ale takie postępowanie nie jest w stanie podnieść zaufania do rządu i nawet ci, co je mieli albo go nabrali – tracą je.
Dziś przesłano nam „zaproszenie” na zebranie przedwyborcze naszego domu. Napisano na nim „obecność obowiązkowa”. Jeśli nawet taki człowiek jak ja czuje mimowolne zastraszenie czytając to – cóż dopiero mówić o zwykłym szarym człowieku, zależnym, bojącym się stracić posadę, mieszkanie, kartki, bojącym się wiecznie prześladowań policji.
Warszawa, 12 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Wczoraj minął denerwujący dzień wyborów. W organizacji „zwycięstwa wyborczego” rząd wykazał wielką dyplomatyczną umiejętność operowania szantażem i zaskoczeniem. We wszystkich urzędach i instytucjach, a nawet domach prywatnych zwoływano zebrania przedwyborcze, na których zobowiązywano obecnych do podpisywania deklaracji poparcia „trójki” (Blok Demokratyczny). W urzędach bez ogródek mówiono o wyrzuceniu ze służby w razie głosowania inaczej. Na prowincji szantaż był grubszy – straszono „dalszymi konsekwencjami” aż do „Sybiru” włącznie.
Stopień zastraszania był tak wielki, że do nas przychodzili ludzie jeszcze płaczący z rozpaczy i upokorzenia. Wszyscy czuli wokół siebie niewyraźne męczące zagrożenie. Tak „przygotowawszy” wybory – w samym dniu wyborów zwolnili nacisk i w rzeczywistości tajność głosowania (przynajmniej w naszej komisji) nie była naruszona. A zastraszenie było takie, że ludzie bali się, czy przy wejściu do lokalu komisji nie będą sprawdzać kartek, a nawet... rewidować. Uspokajałam wszystkich, że to niemożliwe i że taka rzecz w żaden sposób nie może być stosowana.
Mimo to wszystko nastrój w kolejkach był tak antytrójkowy, że ludzie głośno robili drwiące uwagi, jakby w zupełnej pewności, że wszyscy myślą to samo. Myśmy nie byli na zebraniu i głosować chodziliśmy sami, gdyż podobnie upokarzające metody pędzenia stadami pod strażą „komisarzy” nie są do przeżycia dla wolnego człowieka. Myślę, że rząd bardzo w opinii publicznej zaszkodził sobie takimi metodami przedwyborczymi. Nie wiem, dlaczego działają tak wbrew własnemu interesowi? Nie przekonywa się społeczeństwa w tak trudnych okolicznościach łamiąc mu kręgosłup moralny. I nie wychowuje się do praworządności przekraczając własne przepisy.
Warszawa, 20 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.